wtorek, 24 marca 2015

Pięć kroków po obłokach (fragment)

:Tatiana Ustinowa:


On był tutaj. Chodził, stawiał i zapalał świece, dotykał ją, a ona nawet się nie obudziła!

Boże, pomóż mi!.. Boże, uratuj mnie, zlituj się nade mną, grzeszną!..

Wasyl Artemiew kiedyś powiedział jej, że kiedy prosi się Boga o to by „uratował i zlitował się” zawsze należy dodawać, że jest się grzesznym. W innym wypadku nie uratuje i nie zlituje się. Tak jemu objaśnił kiedyś wiejski dziadek, mieszkaniec wsi, w której ośmioletni Wasyl spędzał lato i wypasał owce.
Któregoś razu, z pogodnego nieba, zaczęły bić pioruny. Nagle wszystko poczerniało, zaszumiało, drzewa poruszyły się przerażająco. Ośmioletni Wasyl chodził w tym czasie po lesie, zbierając maliny. Przy sobie miał okrągły koszyczek, gumowe kalosze – mające chronić go przed żmijami- i kijek, żeby od czasu do czasu, tłuc nim w muchomory. Ot tak – dla zabawy.


A tu ni stąd, ni zowąd nadciągnęła burza. I to jeszcze taka przerażająca!

Chłopiec nie zaszedł daleko, malinowy chruśniak znajdował się w pobliżu od wioski, niemal na skraju lasu. Wasyl nie bał się lasu i uwielbiał maliny z mlekiem, a jego dziadek zawsze mówił, że jeśli ktoś coś lubi to znaczy, że powinien iść i na to zapracować, ponieważ tak za darmo, na dłoni, nikt mu tego nie przyniesie.

Wiatr wiał coraz silniej, gałęzie orzecha trzeszczały i uginały się do samej ziemi, niemalże waląc się jedna na drugą, a niebo nad głową Wasyla stało się zupełnie ciemne, jakby nocne, i wtedy zaczął powtarzać:

- Boże, uratuj mnie, zlituj się nade mną, Boże, uratuj mnie, zlituj się!

Najpierw szedł po drodze, a później pobiegł przytrzymując ręką do połowy pełny koszyk. Deszcz jeszcze nie padał, ale burza wciąż trwała i to zwiększało jego przerażenie.

W końcu Wasyl Artemiew dobiegł do kapliczki, która stała na samym skraju wioski. Kapliczka była maleńka, mogła pomieścić ledwo dwie osoby. Ludzie opowiadali, że kiedyś odwracająca się armia Kutuzowa odprawiła tu nabożeństwo ku czci Matki Boskiej Władymirskiej i w tym miejscu, gdzie stała ikona, wybudowano kapliczkę i nazwano ją Władymirską.

I jeszcze opowiadali, że już po wojnie w 1912 roku jakaś wiejska dziewucha zakochała się w popie! Pop był młody, wykształcony i mieszkał w Białej Cerkwi, na terytorium hrabiego Chatkowa, znanego na całą okolicę bogacza i mecenasa. Hrabia Chatkow święcie wierzył w medycynę i dwie trzecie szpitali funkcjonujących do tej pory w okolicy, wybudował właśnie on, z błogosławieństwa tego samego popa, z którym (jak mówiono) się przyjaźnił. Pop, rzecz oczywista, był żonaty i nie miał pojęcia o wiejskiej dziewczynie, rzadko miał okazję przyjeżdżać do tej wioski i służyć podczas władymirskiego nabożeństwa. A ta brzydula wzięła i się z miłości powiesiła. Zaraz obok kapliczki, na dębie. Mówią, że najniższą gałąź później spiłowali, kiedy już ją, lodowatą, ściągnęli z drzewa. A popa tak to wydarzenie rozstroiło, że już nigdy więcej do wioski nie przyjechał. Hrabia Chatkow nakazał kapliczkę ze wszystkich stron obsadzić drzewami, żeby rosły wysoko i nieszczęsne miejsce skryły od ludzkich oczu.

Od tego czasu kapliczka zarosła krzakami i drzewami. Miejscowi bali się tam chodzić, tym bardziej, że ikonę Matki Boskiej Władymirskiej kiedyś spalili komuniści, przyjechawszy kolektywizować tutejszy naród. Naród kolektywizowali, całe bydło zjedli, rzeczy co lepsze i czystsze zabrali również, parę dziewek zostawili ciężarnymi, a mężczyzn, tych którzy byli silniejsi, rozstrzelali prosto przy ścianie kapliczki i tam zakopali, zabraniając chować jak należy.

Nowy pop, ten który pojawił się już po tym jak zniknęła sowiecka władza, kapliczkę odnowił, pomalował, przywiózł nową ikonę w miejsce tej, którą spalili, odprawił pogrzeb tym, których kiedyś po prostu wrzucili do dołu.

Ale kapliczkę i tak obchodzono szerokim łukiem i bano się do niej zaglądać.

Malutki Wasyl Artemiew, przyjeżdżający w to miejsce tylko na lato, burzy bał się bardziej, niż kapliczki, dlatego schował się pod daszek. Deszcz już się rozpoczął, padały wielkie i ciężki krople, a Wasyl wciąż powtarzał:

- Boże, uratuj mnie, zachowaj i zmiłuj się nade mną!..

Nawet nie usłyszał kiedy skrzypiące drzwiczki uchyliły się, a obok niego znalazł się wysoki brodacz w długim, czarnym płaszczu. Dół płaszcza był zabawnie podciągnięty i widać było spod niego dżinsy.

-Witaj – powiedział brodacz i uścisnął rękę Wasylowi. Ręka była chłodna i mokra – ze strachu.

-Nie bój się – powiedział brodacz i zaglądnął mu do koszyka. – To nie takie straszne. A o pomoc do Boga słusznie wołasz, tak właśnie należy robić. Bo któż jeszcze może nas uratować, jeśli nie nasz ojciec w niebie!

Przeszkolony w pierwszej klasie Wasyl oświadczył brodaczowi, że Boga nie ma, a ten nagle roześmiał się dobrym, wesołym śmiechem.

- Nie ma Boga, a ty do niego o pomoc wołasz?! Gdzie w tym jest sens?

Wasyl nie wiedział gdzie jest w tym sens.

- Eh ty! – powiedział brodacz, wyrzucił w krzaki wiadro, zdjął swój płaszcz i położył go na ziemi. W kapliczce było wilgotno i czysto, brodacz mył tam podłogę.

Zupełnie uspokojony chłopiec poczęstował go malinami. Długo siedzieli w zmroku pod daszkiem, jedli maliny i słuchali jak spadają krople na gałęzie drzew i jak burza powoli się oddala.

- No tak – powiedział brodacz na pożegnanie. – Na razie jesteś malutki, ale kiedy dorośniesz i będziesz o ochronę prosił, zawsze dodawaj, że jesteś grzeszny. Wszyscy jesteśmy grzeszni, dlatego że jesteśmy ludźmi, a nie aniołami i nic specjalnego w tym nie ma. Ale Bóg powinien wiedzieć, że ty to rozumiesz.

Tak Wasyl Artemiew nauczył Melisę – kiedy prosisz Boga o pomoc, powiedz mu, że rozumiesz, że żaden z ciebie anioł ze skrzydłami, a po prostu człowiek i dlatego właśnie grzeszysz. I wtedy on Ciebie wysłucha.

Teraz ona ze wszystkich sił prosiła o pomoc i mówiła Bogu, że jest tylko człowiekiem, nie skrzydlatym aniołem i dlatego w szczególności potrzebuje Jego pomocy.

Świece na grubo ociosanych kozłach paliły się i potrzaskiwały – w ciszy ich trzask wydawał się jeszcze bardziej złowieszczym…



Tłumaczenie z rosyjskiego: Magdalena Białek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz